Es mi pasión: "To twoje, czy piękne, bo to się nie łączy."
~(...) Uważaj na moje drzwi, żeby nie walnęły cię w dupę (...)
- Don't Leave Me, Blink-182
`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
Do czytania tego posta polecam:
`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
5 WRZEŚNIA, PIĄTEK
*SOPHIE*
Wstałam i poszłam od razu do łazienki. Najpierw się umyłam, a później zmieniłam... A właściwie... Po co ja o tym piszę?! A pitole... Ja to jednak jebnięta jestem C= Ubrałam się w takie
coś.
Poszłam do kuchni, gdzie zrobiłam sobie śniadanie. Płatki, bo śpieszyłam się do Studia. Podczas wszamania i nucenia Masz talent zadzwonił mój telefon.
S: Halo?
O: Hej, Soph. Idziemy razem do szkoły?
S: Ym... Spoko.. Ale... Nie mogłaś do mnie podejść?! Przecież mieszkasz obok!
O: A kaprys mam.
S: To ja tutaj powinnam mieć kaprysy, idiot!
O: No... może trochę. To jak, zbieramy się?
S: Nom... To już do ciebie idę. Ciao, chica!
O: Ciao!
Już po chwili byłam pod drzwiami Ramos.
- Hej, idziemy? - zapytała zamykając drzwi.
- Mhm! - kiwnęłam twierdząco głową i ruszyłam za Olivią.
- Jakie masz pierwsze zajęcia? - zadała pytanie brunetka, przy naszych szafkach.
- Śpiewu, a ty?
- Ja też! To chodź, bo się spóźnimy! - pociągnęła mnie za rękę i pobiegłyśmy do sali. Nie było w niej jeszcze nikogo, więc razem postanowiłyśmy coś zaśpiewać.
- Co powiesz na... A mi lado? - zagadnęłam, a Olivia zaczęła grać melodię.
Aunque pierdas todo
Y té Całsedolor
Siempre queda algo
En tú corazón
De nada sirve el odio
Ni qué guardes riencor
Siempre en tú vida
Cuenta conmigo, amiga
Cuando el mundo calle
Yo té hablaré
Cuando nadie crea
Yo en ti confiaré
Cuando necesites
Contigo estaré
Lo qué hemos vivido
Siempre estará conmigo
Y ahora siento
Podemos andar
Y contigo
Me animo a ir por más
Él camino va cambiando
Y tú siempre a mi lado
Lo qué hemos vivido
Siempre estará conmigo
Cuando pierdas todo
Y té cause dolor
Siempre queda algo
En tu corazón
De nada sirve el odio
Ni qué guardes rencor
Siempre en tú vida
Cuenta conmigo, amiga
Cuando el mundo calle
Yo té hablaré
Cuando nadie crea
Yo en ti confiaré
Cuando necesites
Contigo estaré
Lo qué hemos vivido
Siempre estará conmigo
Y ahora siento
Podemos andar
Y contigo
Me animo a ir por más
Él camino va cambiando
Y tú siempre a mi lado
Lo qué hemos vivido
Siempre estará conmigo
Siento
Podemos andar
Y contigo
Me animo a ir por más
Él camino va cambiando
Y tú siempre a mi lado
Lo qué hemos vivido
Siempre estará conmigo
Lo qué hemos vivido
Está aquí
- Świetnie wam to wyszło! Wow! - zawołała Lena wchodząc do sali.
- Dziękujemy! - powiedziałyśmy równo z Ramos.
*OLIVIA*
Zajęcia się właśnie skończyły. Nie mogłam wytrzymać ze śmiechu, gdy widziałam minę DJ'a, kiedy Soph, na pierwszych zajęciach się zwolniła! Teraz czekam przed szkołą na takiego jednego pacana, którym jest Wiktor. Musimy napisać tą durną piosenkę!
- O, kogo moje piękne oczy widzą? - zapytał ironicznie, gdy mnie zauważył.
- Ej, czekaj. To twoje, czy piękne, bo to się nie łączy. - odgryzłam się.
- Czego chcesz, Ramos?
- Zaliczenia. Więc spinamy dupę i piszemy piosenkę!
- A może mi się nie chce? - zapytał. Podniosłam brew. - No dobra, chcę to zaliczenie. Jakieś pomysły?
- Skończyłeś zajęcia? - walnęłam tak z dupy.
- Tak, a co? - zdziwił się.
- Idziemy! Dalej! - pociągnęłam go do mojego domu. Wpadliśmy do pokoju, a ja pobiegłam po instrumenty. Przyłapałam go na przeglądaniu... Mojego zeszytu! - A ty co?! - wyszarpnęłam przedmiot z jego rąk.
- Przeglądałem tylko. Dobra piosenka. When i was younger, i saw... - zaczął śpiewać piosenkę, którą napisałam na walentynki do szkoły. W podstawówce!
- Przymknij się! - wrzasnęłam. Mam złe wspomnienia z podstawówką.
- No dobra... Jakieś pomysły? Może... Jaką piosenkę?
Otworzyłam wcześniej wspomniany zeszyt na spisie piosenek. Tak, mam tam taki spis.
- Esto no puede terminar? - zapytałam, a Ortiz wziął gitarę i zaczął grać przypadkową melodię. Zaśpiewałam do niej:
Otwieram oczy, a mój głos
Łamie się od emocji
Światła, oklaski i kurtyna
Odsłania się, na każdym przedstawieniu
Czuję jak muzyka wibruje
Moje ciało zaczyna drżeć
Oddycham przy każdej okazji
Niech zaczynie się zabawa
Ziemia, którą czuję przy stąpaniu
Na każdym koncercie, na który idę
Ludzie śpiewają moją piosenkę
Rozpala się ten ogień
To wewnętrzne powietrze we wzdychaniu
Jest niczym wiatr w lataniu
Rośnie tak wielkie jak morze
Wszystko to kocham
To się nie może skończyć
A ja nie mogę przestać tańczyć
To impreza, której nie można zatrzymać
Chodźmy, niech nie powstrzymują się w skakaniu
Dziś wiem, że możemy dużo więcej
To moment żeby krzyczeć
Marzenia się spełniają
Czuje się siłę w sercu
To nieskończona miłość
Poczuj światło w sobie
Naśladuj mój rytm
To się nie może skończyć
A ja nie mogę przestać śpiewać
To impreza, której nie można zatrzymać
Chodźmy, niech nie powstrzymują się w skakaniu
Dziś wiem, że możemy dużo więcej
To moment żeby krzyczeć
Marzenia się spełniają
Chodźmy, niech nie powstrzymują się w skakaniu
Dziś wiem, że możemy dużo...
Mam jasność co do uczuć
Jest oczywiste co czuję
Jesteśmy wietrzną policją
Jesteśmy skrzydłami energii
Podążaj za wewnętrznym instynktem
I nie bój się miłości
Pokaż, co masz w zanadrzu
A nic ani nikt nie będzie mógł cię zatrzymać
Bądź marzycielem, twórcą, zwycięzcą, myślicielem
Żyj bez kłamstw i bez bólu
Tylko miłością
O to chodzi w życiu
Chodzi o bycie lepszym
Chodźmy, niech nie powstrzymują się w skakaniu
Dziś wiem, że możemy dużo więcej
To moment żeby krzyczeć
Marzenia się spełniają
- Nawet całkiem, całkiem, co nie? - zagadnął. Przyznałam mu rację.
- Myślałam, że z TOBĄ pójdzie o wieeeeele dłużej. - powiedziałam, po czym usiadłam na sofie. Przyjrzałam się mojemu pokojowi. ~Trzeba by było zrobić remont. Coś tu za nudno!~ pomyślałam.
- Dobra, to ja już się będę zbierał. Dzięki za użyczenie terenu do miejsca pracy. - starał się powiedzieć to jak najmądrzej potrafił. No cóż, może nie wyszło, ale liczą się chęci.
- Czekaj! - sama nie wiem, czemu go zatrzymałam. Kurde, oby babci nie było... - Może... Chcesz zostać na obiedzie? - wymyśliłam na poczekaniu. Wiktor zgodził się i wszedł z powrotem do środka. Zaprosiłam go jeszcze na chwilę do pokoju, bo chciałam zrobić obiad, ale, UWAGA, on się uparł, że MI POMOŻE! Pan Wiktor Ortiz uparł się, żeby pomóc mi, Olivii Ramos. CZAJAJTA TO?!
Postanowiliśmy zrobić pizzę. Kiedy byliśmy cali biali od mąki weszła moja babcia.
- Co wy tutaj robicie?! Olivio, ty i twój chłopak macie zaraz to posprzątać! - krzyknęła, a ja prawie udławiłam się śliną.
- Babciu, zacznę od drugiej sprawy. My tylko robiliśmy pizzę. A pierwsza, ważniejsza sprawa, TO NIE JEST MÓJ CHŁOPAK!!!!!!!!!
- Oj, dobrze, dobrze. Wy tak szybko dorastacie. Niedawno bawiłaś się przed lustrem w piosenkarki, dzisiaj robisz pizzę z twoim NIEchłopakiem, a lada moment przyjdziecie na mój grób z gromadką dzieci... Ten czas tak szybko leci! - krzyknęła i wyszła z pomieszczenia unosząc ręce. Wybuchnęliśmy śmiechem. Dawno nie śmiałam się tyle razy jednego dnia.
- Przepraszam za to. Moja babcia czasem ma takie... wybryki! - przy ostatnim słowie zrobiłam cudzysłów z palców. Po dwóch godzinach posiłek był skończony. - Babciu! Chcesz pizzę?! - krzyknęłam, lecz nie odzyskałam odpowiedzi.
- Mmmmm... Dobra. - stwierdził Wiktor biorąc kawałek wypieku do ust.
- To dobrze. Pozwolisz, że skoczę tylko do łazienki? Muszę się przebrać! - zostawiłam go samego iż byłam cała od mąki. Przebrałam się w to. Gdy wróciłam, na jego talerzu nie było nawet okruszków. - Żarłok!
- He he... - zaśmiał się ciszej.
- A GDZIE MÓJ KAWAŁEK?! WIKTOR!!!!!!!!!!! -zaczęłam gonić go po całym pokoju.
*MARTINA*
Bardzo się cieszę, że w szkole są nowi nauczyciele. Ogólnie lubię poznawać
nowych ludzi. Lubię z nimi rozmawiać i w ogóle. Czuję, że w tedy nie jestem
sama... Właśnie skończyły się lekcje. Dziś piątek. Wreszcie i nareszcie!
Kocham weekendy! Są takie... odstresowujące. Idę sobie właśnie do domu i marzę
o gorącej kąpieli. Uśmiecham się lekko widząc swoje odbicie w szklanej szybie.
Dziś Bianca znowu przygotowała dla mnie ubranie. Skąd ona wie jaki noszę
rozmiar??? Mam na sobie, a z reszta czy to ważne???
Jeszcze raz muszę przyznać, iż Bianca ma wyczucie stylu. Ja bym się
tak w życiu nie ubrała. Normalnie taka udoskonalona wersja mnie. Otwieram drzwi
do domu. Zamknięte. No zajebiście! Lepiej być nie mogło. Wszystkie okna są
zamknięte a co gorsza nie ma klucza. NIE MA! Zdenerwowana idę w
kierunku... Nawet nie wiem jakim. Idę bo idę. Moją pierwszą myślą było pójście
do Oscara, ale przypomniałam sobie, że jedzie do jakiejś ciotki do Berlina.
Wściekła poszłam do... Bianci. Tak właśnie do niej. Nie wiem czemu tam
idę. Mogę iść do Carmen, albo....
- Proszę!- mówi gruby, męski głos.
No to już nie ma ratunku. Jak tu przyszłam, to teraz muszę cierpieć.
- Dzień dobry. - mówię dość niepewnie, przekraczając próg domu. - Czy jest
Bianca?- pytam zamykając drzwi.
- Nie ma. - odpowiada wyrzucając pomarańcze do kosza.
- Aha. - odpowiadam cicho i wychodzę.
Nie jestem detektywem, ale coś tu nie gra. Nikt nie wyrzuca przysmaków
swojego dziecka. Coś mnie korci by przejść dookoła domu. Wiem, że to
niegrzecznie, ale chrzanić maniery. Wychodzę zza rogu i widzę Biancę. Płaczącą
Biancę. To rzadki widok. Podbiegam do niej i ją przytulam. Jestem zdziwiona,
ponieważ mnie nie odepchnęła. Gładzę ją po plecach. Po kilku minutach wstaje i
opiera się o ścianę.
- Co się stało?- pytam, unikając z nią kontaktu wzrokowego.
Mimo, że płacze to nadal ta sama wredna osoba, ta która niszczy wszystkich i
wszystko na swojej drodze.
- Nic szczególnego.- odpowiada połykając łzy.
- Gdyby to nie było nic szczególnego to byś nie płakała. - mówię.
Dziewczyna nie odpowiada. Patrzy tylko tępo w chodnik, a po jej policzkach
spływają duże krople słonej cieczy.
- Możesz coś dla mnie zrobić?- pyta.
Jestem w szoku. Bianca pyta mnie, mnie MARTINĘ o pomoc. WOW!
- Tak. - odpowiadam i pomagam jej wstać.
- Zabierz mnie stąd, proszę.- mówi przez łzy.
Spoglądam na nią. Może mnie dręczyła, może dręczyła moich przyjaciół, ale
ona też potrzebuje pomocy.
- Chodź.- podaję jej rękę i idę w dobrze znanym mi kierunku.
*CARMEN*
Właśnie sobie siedzę i robię naleśniki. Jestem głodna. Nagle ktoś puka do
moich drzwi.
- Idę!- odpowiadam zestawiając patelnię z gazu.- Tak?- pytam.
Zamurowało mnie. W drzwiach stała Tini i Bianca, Szok. Totalny szok.
- Możemy wejść?- pyta Tini.
- Tak. - otwieram szerzej drzwi. - Proszę.
Martina pomaga mi robić naleśniki a Bianca????????? Usiadła na sofie i
patrzy tępo za okno. Jest jakaś taka nieobecna. Może ją ktoś zahipnotyzował?
Było by ciekawie.
- No, dawno u ciebie nie byłam. - mówi Tini wkładając do buzi duży kawał
ciasta.
- Wiem. Rodziców nie ma. Cała chata dla mnie!- uśmiecham się.
- No to zarąbiście. Mogę u ciebie nocować?- pyta mnie.
- Jasne. Muszę ci tyle opowiedzieć. - śmieję się.
- Ja też.
- A Bianca?- pytam.
Nie przepadam za tą osobą. Jest wredna i niemiła. Co tu więcej mówić.
- Nie przejmuj się nią. - macha ręką. - Opowiadaj co tam u ciebie?
- Jestem z Nathanem.
- Serio? No to gratuluję! Wreszcie!
- Dziękuję. - uśmiecham się kładąc talerze do zmywarki. - Może
zadzwonię po dziewczyny?
- Dobry pomysł. - Tini przytakuje.
Po chwili bierzemy telefony i dzwonimy po koleżanki. Szykuje się fajny
wieczór. Za to kocham piątki. Po kwadransie były na miejscu.
- Matko... druga pizza dzisiaj... Oj tam. Przeboleję! - jęknęła Ramos i podeszła fo piekarnika.
*BIANCA*
Debilizm, debilizm i jeszcze raz debilizm. Od kilu godzin siedzi to kółko
różańcowe i nad czym zawzięcie rozmawiają. Ile ja tu siedzę? Nie wiem. A z
resztą co mnie to obchodzi. Wszystko się popsuło, poplątało. Ta łachudra
przyprowadziła mnie tutaj. Nie mogła gdzie indziej?! Chociaż...wszędzie lepiej
niż u mnie. Po moim policzku spływa kilka łez. JESTEM ZMĘCZONA. To wszystko
chyba zaczyna mnie przerastać....
- Cześć. - mówi pogodnie Soph, lecz widząc mój wzrok szybko dodaje. - Ja w
sprawie planu.
- Nie ma planu. - odpowiadam obojętnie, tłumiąc łzy.
- Jak to nie ma?!- dziwi się.
- Po prostu. Dostał nóżek i poszedł. - mówię patrząc nadal w jeden punkt. -
Możesz odejść? - pytam lecz nie uzyskuję odpowiedzi.
Wstaję. Nie potrafię tu wytrzymać. A może nie chcę? To w tej chwili nie ma
znaczenia. Nie znaczy nie. Już mam wychodzić gdy ktoś łapie mnie za rękę.
- A ty dokąd?- pyta zdziwiona Martini.
- Przed siebie. - odpowiadam i wychodzę.
Mam gdzieś, że pada i zbiera się na burzę. Chrzanić to. Przecież jestem
czarnym charakterem i powinnam uwielbiać taką pogodę. Chodzę już jakiś czas bez
celu.Siadam pod jakąś ścianą. Z daleka widzę dom Carmen. Serio tylko tyle
przeszłam?!
- Bian!
Podnoszę wzrok i widzę Oscara.
- Ty nie u ciotki?- pytam próbując wstać, lecz się przewracam.
- Jakiej ciotki?- pyta i po chwili dodaje- Naćpałaś się?
Piorunuję go wzrokiem.
- Że niby co?- pytam ,,dławiąc się powietrzem".
- Nic. - drapie się po głowie. - Stwierdzam fakty.
Aha. Dodaję w myśli. Normalnie bym na niego tak nakrzyczała, ale...mi się
nie chce. Jestem zmęczona i w ogóle
- Byłem u ciebie.- mówi i pomaga mi wstać. - Ale cię nie było.
- Po co u mnie byłeś? - dziwię się.
- Mieliśmy iść do kina.
- Kina??? Ale teraz za późno. - mówię z
uśmiechem.
- Nie chciałaś?- pyta jak ostatni inbecyl.
Z kim ja się zadaję?
- Wiesz kocham filmy romantyczne. - dodaję z sarkazmem. - Słuchaj. - łapię
go za rękę. - Mam pomysł. Tu niedaleko mieszka Carmen, a tam Tini. Słyszałam,
że cię miało nie być. Wiesz to będzie taka ,,miła" niespodzianka. - od
razu czuję jak humor mi się poprawia.
- OK. - Oscar kiwa głową i idziemy w kierunku mieszkania Carmen.
- Puk. Puk.- monotonnie naśladuję dźwięk pukania.
-Hej!- po chwili drzwi otwiera szczęśliwa Soph.
Boże jak ja jej nie lubię! Wygląda jak wieszak z puklem włosów.
- Witam. - rzucam ponuro i daję jej moją bluzę.
Niech się uczy przyszłego zawodu.
- Tini!- drę się na cały głos.
- Tak?- pyta wychodząc z kuchni.
Jest cała w mące. Ohyda!
- Patrz kogo ci przyprowadziłam. - pokazuję palcem na Oscara.
- Dziękuję!- wypowiada te słowa i dosłownie rzuca się na chłopaka.
Miłość... nigdy jej nie zrozumiem.
Wchodzę do wielkiej kuchni i czuję zapach pizzy.
- Zjesz z nami?- pyta Carmen wyjmując talerze.
- Nie.- odpowiadam nalewając sobie soku pomarańczowego.
- Szkoda.
- Nie jem niczego co mogłoby mi zaszkodzić. - podsumowuję.
- W takim razie weź coś sobie z lodówki. - kończy swoja wypowiedź i opuszcza pomieszczenie.
Przez długi czas siedzę sama. Normalnie jak jakiś odludek....
*OLIVIA*
Przez całą imprezę nic nie jadłam. Tak cholernie dziwnie się czułam.
~Przecież ja go nienawidzę! Ale dziś tak świetnie się z nim bawiłam... Ale i tak go nienawidzę!~ Biłam się z myślami.
- Oliv, co jest? Czemu nic nie jesz?- podeszła do mnie Carmen.
- Nic. Jadłam już dzisiaj z babcią. - wymusiłam uśmiech na swojej twarzy. Jeszcze na dodatek kłamię przyjaciółce w żywe oczy!
- Ok. Zawołać Soph? - zapytała znowu.
- Przecież mówię, że nic mi nie jest! - wkurzyłam się. Odeszłam od podajnika.
- Wiktor dzwonił. - dodała, a ja się zatrzymałam.
- No i?
- Pytał o ciebie. - stwierdziła z uśmiechem.
- Przepraszam! - kurwa, za dużo czasu z Sophie. Poszłam do dużego pokoju (gdyż siedziałam w kuchni) i pożegnałam się ze wszystkimi. Bianca i tak siedziała sama, za Martiną i Oscarem też nie przepadam, więc pożegnałam się tylko z Soph i Nathanem. Wyszłam z rezydencji Alonso i ruszyłam do domu. Przeszłam obok Studio. Mimo, że już w nim byłam, chciałam przećwiczyć piosenkę. W końcu, w środę zdajemy pierwsze zadanie. Weszłam do sali Leona, Federico i Andresa, i podeszłam do keyboardu. Wyjęłam mój zeszyt, w którym zapisałam nuty, położyłam go na pulpicie i zaczęłam grać naszą piosenkę. Moje palce swobodnie i z gracją wduszały następne klawisze, usta otwierały się tak, by wyraźnie było słychać każde, nawet najbardziej niewyraźne słowo. Patrzyłam to na nuty, to na palce. Gdy, jakimś dziwnym trafem, usłyszam duet z męskim głosem podniosłam wzrok z pulpitu. O drzwi opierał się Wik. Podszedł do mnie i śpiewał patrząc mi w oczy. ~
Kurwa, czy on musi mnie tak hipnotyzować?!~ pomyślałam i spowrotem spojrzałam na nuty. Kiedy piosenka się skończyła usłyszeliśmy oklaski. W wejściu stali Leon, jakiś szatyn i brunetka.
- Świetnie! Zaliczycie to, napewno! - zawołał uśmiechnięty facet.
- Tak! Ja jestem Francesca, a to mój przyjaciel Diego . Jesteśmy znajomymi Leona. - przedstawiła się kobieta.
- A co wy tu robicie? - zapytał nauczyciel.
- Ćwiczyliśmy. Ja już się zbieram. Pa, Leon! Cześć, Francesca i Diego. Smaż się w piekle na oleju po starych frytkach, Ortiz! - "pożegnałam się" i wyszłam. W wyjściu poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu.
- Czekaj! Jak ty tak pędzisz?! - zdziwił się.
- Daj mi spokój! I nie idź za mną! - strzepnęłam jego rękę i wkurwiona poszłam do domu. Jak byłam pod domem było już ciemno. Sprawdziłam godzinę ba telefonie. ~
20:18... Babcia mnie zabije~ przeszło mi przez myśl, po czym otworzyłam drzwi. Automatycznie skradłam się do pokoju, zgarnęłam pidżamę i w łazience zrobilam wszystko co potrzebne. Położyłam się na łóżku, a Morofeusz od razu wziął mnie w swoje ręce.
``````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
Hola!
Jak tam?
Jak wakacje?
Ja całe dnie siedzę w domu.
Aktualnie jestem u dziadków i udało mi się dokończyć swoją część.
A! Babcia woła na obiad!
Przypominam o konkursie na OS!
Kocham i pozdrawiam ♡
Lilly xD